Ciągły kontakt z przyrodą, zarówno ożywioną, jak i nieożywioną to niesamowite doświadczenie, po które warto wyjechać na koniec świata. To spotkania, których nigdy nie ma się dość i za którymi zawsze się tęskni.
Jak już pewnie wiecie z poprzednich wpisów, pakiet szkoleń przygotowujących do udziału w wyprawie nie przewidywał przeszkolenia z posługiwania się bronią palną, jak to miało miejsce na Spitsbergenie. Tam były groźne niedźwiedzie polarne, z którymi jakoś trzeba było współegzystować, tutaj zaś, w Antarktyce spotkania ze zwierzętami niosą tylko pozytywne emocje. Brak większych drapieżników sprawia, że czują się bezpieczne i można je obserwować bez końca i obawy, że zaraz nam uciekną, wiedzione instynktem samozachowawczym.
No i oczywiście mam wreszcie swoje ukochane foki, które są na wyciągnięcie ręki, grzecznie leżą, odpoczywają na brzegu i nie żyją w ciągłym stresie, że zaraz pojawi się niedźwiedź, który z pewnością na nie zapoluje.
Oczywiście, to zwierzęta są tu gospodarzami, a my jesteśmy tylko gośćmi, którzy nie powinni zakłócać ich spokoju. Choć czasem interakcje z nimi są naprawdę zabawne, kiedy wydrzyk potrafi ukraść kiełbaskę z grilla, a leżący pod Stacją krabojad tak nafukać na przechodzące osoby, że te w panice wpadają do głębokiej zaspy śnieżnej.
O innych, ciekawych spotkaniach ze zwierzętami możecie przeczytać we wpisach poświęconych monitoringowi ekologicznemu:
Jako że zbliża nam się zima, podczas gdy Wy delektujecie się smakiem truskawek i wąchacie kwitnące bzy (ehh…), większość zwierząt już opuściła okolice naszej Stacji, gdyż zjawiają się tutaj tylko na okres lęgów i wychowania młodych, a potem idą szukać szczęścia na otwartym morzu. Pojedyncze osobniki od czasu do czasu można zaobserwować tu i ówdzie, ale rojno i gwarno zrobi się dopiero na wiosnę, czyli w październiku.
O pingwinach można pisać i mówić godzinami; są zachwycające i zawsze budzą nasz podziw. Obecnie obserwujemy pojedyncze sztuki pingwinów białobrewych; reszta odpłynęła w siną dal.

Pingwin Adeli spieszący się dokądś

Malutka Adelka

Drap, drap – pingwin białobrewy

Co w czasie wolnym robią pingwiny

Spasione pisklęta pingwinów Adeli

Gentoo z maluchami

Pingwin maskowy chce latać

Pingwin złotoczuby – przybysz z dalekich krain

Mały był chyba niegrzeczny…

Osobniki juwenilne, czyli młode gniewne Adelki

Pingwinisko, czyli smród i hałas

W drodze do pracy

Para pingwinów maskowych

Malutki pingwin maskowy

Przepierzający się pingwin maskowy

Głodny, bo brudny na zielono
W okolicy Stacji ciągle coś lata – wydrzyki antarktyczne, stali bywalcy i starzy znajomi (większość z nich przylatuje co roku w to samo miejsce) ustąpili miejsca pochwodziobom białym. Mają coś wspólnego – ciągle krążą dookoła Stacji, podchodzą pod okna; ewidentnie knują jak tu dostać coś do jedzenia.

Kormoran antarktyczny

Pochwodziób biały

Wydrzyk antarktyczny
I na koniec wspaniałe płetwonogie – śmierdzące i pobekujące słonie morskie, wredne i syczące na każdego krabojady i kochane foki Weddella, które zawsze są zdziwione obecnością człowieka, a ich senna mordka zdaje się mówić „idź sobie i daj mi wreszcie spać”. Z racji moich foczych filii, jak tylko Weddellka zawita w okolice Stacji, od razu się muszę z nią przywitać.

Krabojad – grzeczny, kiedy śpi

Leniwy samiec słonia morskiego

Chlewik, czyli śmierdzący sposób na wspólne spędzanie czasu

Uchatka antarktyczna

Czujna jak zawsze

Człowiek, daj spać…

Weddellka

100% słodyczy…

Foką być…
Oczywiście, to nie wszyscy fascynujący mieszkańcy tej cudownej krainy – w wodach Zatoki Admiralicji można spotkać humbaki, płetwale karłowate czy orki, ale z nimi to już trzeba mieć szczęście. Ja tylko parę razy widziałam szybko znikający w wodzie olbrzymi ogon podwodnego ssaka, ale ciągle liczę, że jeszcze trochę podobnych spotkań przede mną.
Wciąż nie mogę uwierzyć, że jesteście w stanie podejść tak blisko, zwłaszcza młodych, których zazwyczaj rodzice pilnują jak oka w głowie 😉
Jak zwykle jestem zachwycona zdjęciami, wyglądają niczym z filmu przyrodniczego (,,czytała Krystyna Czubówna”), a oprócz tego łezka mi się w oku zakręciła – chlewik to prawie jak nasze pogaduchy w szatni po intensywnym treningu w maju-czerwcu, czyż nie? 😀
Biedna uchatka już zawsze będzie dla mnie spaczona przez jej niechlubny incydent z pingwinami 😛
Dokładnie jest tak, jak piszesz:) Jakoś ciągle do nas nie dociera, że jesteśmy właśnie tutaj, gdzie tak bardzo chcieliśmy dotrzeć.
uff….. Dobrze, że zapachów nie czujemy….
Jak śmierdzi słoń morski?
Hm, coś w stylu „połączenie smrodu fekaliów z murarskim potem” 😛